Ewa Zaprasza - A. Łazarowicz Food Service

Ewa Zaprasza - A. Łazarowicz Food Service

Turysta w nadmorskich miejscowościach na Kaszubach jest dziś w stokroć lepszej sytuacji niż jeszcze kilka lat temu, kiedy zjedzenie przyzwoitego obiadu było nie lada problemem.

Obecnie, w sezonie czekają na niego setki restauracji, barów, smażalni, nie licząc jadalni w ośrodkach wczasowych i pensjonatach, które także w większości przypadków stały się placówkami otwartymi.

Gdy jednak zacząć dopytywać się stałych mieszkańców o miejsce słynące z dobrej kuchni, okazuje się, że mająpoważne kłopoty z zarekomendowaniem konkretnego lokalu. Mimo powstania całych promenad gastronomicznych, gdzie restauracje i bary sąsiadują ze sobą przez ścianę, już pobieżny rzut oka na kartę dań i na same serwowane dania nie wywołuje wzmożonego apetytu.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wśród tamtejszych gastronomów pokutuje przeświadczenie, że lwia część potencjalnych gości przy wyborze lokalu kieruje się wyłącznie poziomem cen i ma wymagania nie odbiegające od sztampy, a za wyjątkowe wyczyny kulinarne nikt "nie zapłaci".

Oferta różnych restauracji, mimo pozorów różnorodności jest do siebie łudząco podobna i nastawiona na klienta nienawykłego do dogadzania podniebieniu. Zdarza się oczywiście, że ponad ten poziom przeciętności wybijają się restauracje, które chcą przyciągnąć bardzo zamożną klientelę i zyskać miano luksusowych. Wydaje się jednak, że w pojęciu ich właścicieli o standardzie w znacznie większym stopniu decyduje wystrój wnętrza niż dobra kuchnia. Tę ostatnią prawdziwi smakosze określają na ogół jako "przerost formy nad treścią", a menu jako "pretensjonalne" i "udziwnione". W efekcie sale jadalne w unikatowych, niekiedy pałacowych lub zamkowych wnętrzach, wbrew oczekiwaniom inwestorów, którzy wydali krocie na ich urządzenie, nie są oblegane.

Czy bowiem w restauracji pięknego pałacu, pełniącego funkcje ośrodka kultury kaszubskiej, magnesem dla gości może być polędwica po portugalsku (oczywiście za odpowiednio wysoką cenę), a w innym, równie pięknym i drogim obiekcie, kawa cappucino z torebki?

Na tym, dość krytycznie zarysowanym tle wyróżnia się restauracja, z której ani nie roztacza się widok na morze, ani też nie wydano tu setek tysięcy złotych na wyposażenie wnętrz. Co więcej, nie leży ona przy ruchliwej promenadzie i żeby do niej dotrzeć trzeba przejechać wiele kilometrów. Tym niemniej, to właśnie usytuowana w zwykłym domostwie we wsi Sasino restauracja "Ewa zaprasza" nie narzeka na brak gości i to przez okrągły rok.

Na zimowy niedzielny obiad zjeżdżają tu także mieszkańcy Trójmiasta, które z całą pewnością nie jest gastronomiczną pustynią. Jadą około 100 km po to, aby delektować się smakiem potraw znanych od dawna, ale sporządzonych tak, jak to robiła niegdyś (bo sytuacja taka zdarza się coraz rzadziej) doskonale gotująca pani domu dla swoich gości.
Są to w większości dania polskiej kuchni, a jeśli wywodzą się z innych tradycji, to jest to kuchnia francuska, od dawna zadomowiona na stołach polskich dworów. Taki właśnie, wyraźnie ziemiański charakter ma kuchnia w Sasinie. Jak twierdzi Ewa Dmochowska, właścicielka i zarazem szefowa kuchni, z rozmysłem wzoruje się ona na przepisach o tym rodowodzie, pochodzących zarówno ze starych książek kucharskich, jak i zbiorów rodzinnych, zwłaszcza jej męża i współwłaściciela restauracji, Marcina Dmochowskiego. Trzeba podkreślić, co może oburzyć gastronomów, że żadne z prowadzących restaurację małżonków nie jest gastronomem z zawodu. Pani Ewa jest historykiem, a pan Marcin inżynierem rolnikiem. Osiedli w Sasinie przed laty, prowadząc tam początkowo gospodarstwo ogrodnicze. Przypadek sprawił, że w pewnym momencie zaczęli - we własnym domu - żywić letników. Kuchnia pani Ewy tak im smakowała, że pomysł na restaurację był już tylko naturalną konsekwencją tej działalności. Małżonkowie od początku mieli jej wizję. Jedzenie domowe, urozmaicone, dania obfite, starannie dobrane wina i niewymuszona atmosfera.

Jest to chyba jedna z niewielu restauracji w Polsce, gdzie dobrze ułożony, należący do gości pies także może liczyć na jakiś przysmak. Zasadą jest także i to, że mimo licznych próśb, właściciele lokalu zrezygnowali z organizowania okolicznościowych bankietów, pociągających za sobą jego zamykanie. Gościa, który przyjechał z daleka nie może spotkać zawód. Restauracja jest czynna przez 6 dni w tygodniu, za wyjątkiem wtorku, kiedy to właściciele zajmują się zakupem surowców. Tej funkcji nie cedują na nikogo, a w poszukiwanie odpowiednich produktów wkładają wiele wysiłku. Półgęski muszą być koniecznie wędzone tradycyjnymi metodami, pieczywo pochodzi ze starannie wybranej rzemieślniczej piekarni, mięso tylko najlepszych gatunków.

Zdaniem Ewy Dmochowskiej o smaku potraw, poza jakością surowców, decyduje także ścisłe wypełnianie zawartych w przepisach poleceń. Jeśli wywar na sos szafranowy ma pochodzić z gotowanego przez kilkanaście godzin bulionu, to dokładnie tyle jest gotowany. Za ciężki grzech szefowa kuchni uważa upraszczanie oryginalnych zaleceń,
a także szukanie substytutów droższych surowców. Uważa także, że serwowane dania muszą być obfite i - jak można się przekonać na miejscu - ta obfitość bardzo się gościom podoba. Chwalą sobie także to, że w oczekiwaniu na zamówione potrawy otrzymują jako bezpłatną przystawkę znakomicie przyrządzony śledzik w majonezie.

Wybór dań jest tu zresztą trudny. W karcie bowiem znajduje się wiele potraw z dziczyzny, przyrządzone na wiele sposobów mięsa i podroby (w tym niemal zapomniane móżdżek i ozory), no i oczywiście ryby. A więc sola ze szpinakiem w sosie beszamelowym, pstrąg po polsku zapiekany w śmietanie, węgorze w sosie koperkowym. Mimo że żadne z dań nie jest tu przesadnie dekorowane, wszystkie mają niezwykle apetyczny wygląd, a przede wszystkim podbijają serca smakoszy, o czym świadczą wpisy w księdze gości.

Nie są to tylko konwencjonalne podziękowania, z wpisów wielu osób znanych i zupełnie nieznanych przebija zaskoczenie, że właśnie tutaj jedzenie może być prawdziwą ucztą dla podniebienia.

"Szkoda, że nie można przenieść się do Was na stałe" - napisał ktoś i zapewne wiele osób, które skorzystały z "zaproszenia Ewy", pomyślało podobnie.

powrót